31 maja w ramach akcji „ALEJE TU SIĘ DZIEJE” odbędzie się pierwszy koncert z cyklu „Jeden człowiek na scenie” organizowanego przez Krzysztofa Niedźwieckiego. Zagra aktor filmowy a prywatnie bard uliczny – LECH DYBLIK. Koncert nosi tytuł „Towarzysze czas wstawać”. Na repertuar składają się tradycyjne ludowe pieśni ukraińskie i rosyjskie. Koncert ma niepowtarzalny, intymny klimat. To spotkanie z kimś wyjątkowym. Pomiędzy pieśniami aktor prowadzi subtelny dialog z publicznością. W dzisiejszym rozpędzonym świecie takie koncerty uliczne to rzadkość. Jeszcze większą gratką dla fanów tego typu pieśni jest fakt, że Dyblik to człowiek wyjątkowo doświadczony i pokorny, który w ciekawy sposób przekazuje sedno swych doświadczeń, nie pouczając a jedynie wskazując kierunek właściwej drogi człowieka trzeźwego.
Muzyka jest pasją tego charakterystycznego aktora, znanego choćby z filmów Wojciecha Smarzowskiego. Uwielbia śpiewać po rosyjsku, jest wielbicielem odeskiej muzyki bandyckiej i ze swoimi „bandyckimi piosenkami” odwiedza zakłady karne w różnych miejscach Polski. Aktorem został, jak mówi, chyba z lenistwa. Chciał zostać reżyserem. W szkole średniej prowadził teatr. Wszystko mu się udawało. Ale żeby iść na reżyserię, trzeba było mieć skończone studia i jako cwaniaczek wykalkulował sobie, że skończy najpierw studia aktorskie. Skończył i okazało się, że do egzaminu na reżyserię trzeba strasznie dużo lektur przeczytać, a jemu się nie chciało. No to został aktorem. Planów z tym wielkich nie wiązał, ale nie żałuje. Nawet mu się to w międzyczasie spodobało. Gra głównie epizody – znaczące, zapadające w pamięć, ale jednak epizody.
To nie jego wybór, ale i tak jest Bogu wdzięczny za to, co robi. Ma ciekawe życie. Lubi swoją pracę i jest w stanie utrzymać za nią rodzinę. Może jeszcze będzie grał większe role. Jeśli nie, trudno. Świat nie kończy się na aktorstwie – mówi. Często nie ogląda filmów, w których występuje. Nie musi oglądać, bo wie, jak zagrał, czy była w tym prawda, czy zrobił z rolą to, co chciał. Taki rachunek sumienia mu wystarcza. „Rzadko oglądam to, co zagrałem. Kiedyś uświadomiłem sobie, że za bardzo lubiłem oglądać siebie w telewizji” – wyznaje. To, czego mu brakuje w jego szczęśliwym życiu, to rozmowy. W domu bardzo pracuje nad tym, by dużo rozmawiać z żoną i córkami. Idzie mu coraz lepiej. Ale też swoich spotkań z publicznością nie traktuje jako występ, tylko jako okazję do rozmowy. Aktora można czasem usłyszeć na żywo w Łodzi na ulicy Piotrkowskiej. „Gdy mam wolny wieczór i żona nie ma nic przeciwko temu, to biorę gitarę i jadę pod Dom Buta. Do godziny 22.00 stoi tam mim, a po nim pojawiam się ja”.
godz. 20.00 – 21.30
Miejsce: Klub Szafa Gra, Aleja Najświętszej Maryi Panny 37